
17. PZU Cracovia Maraton
22 kwietnia 2018

Źródło: zis.krakow.pl.
„Oszalałaś”, „zwariowałaś”, „chyba kpisz” – to jedne z bardziej subtelnych reakcji rodziny i znajomych na przyznanie się uczestników do wpisu na listę startową maratonu. Kto biega królewski dystans od lat, pewnie już tego nie pamięta, debiutant swoje brawurowe zamiary najpierw musiał obronić przed „dobrymi wujkami” i „kanapowymi znawcami biegania”. Potem jest tylko gorzej. Trzeba wybrać odpowiednie buty (co, jeśli ktoś ma haluksy, jedną stopę dłuższą od drugiej albo tak wąskie pięty, że niemal każdy but złośliwie ześlizguje się z kostki?), zacząć długie wybiegania (dzisiaj tylko „dyszka”, przecież do maratonu jeszcze tyle czasu… a tu nagle marzec) i zdać sobie sprawę, że maraton to ponad cztery godziny nieustannego wysiłku fizycznego (chyba, że jest się Kenijczykiem, wtedy 42,195 km to lekka, dwugodzinna przebieżka). O wiele rzadziej wychodzi się też na plotki ze znajomymi, przecież trening sam się nie zrobi.
Przygotowanie do maratonu to wiele wyrzeczeń. To ból mięśni, odłożenie innych spraw na potem i chroniczny brak czasu. Ale jakże dumnym jest się potem na mecie, wiedząc, że systematyczny wysiłek został nagrodzony najważniejszym z medali w tej dyscyplinie… Nie bez przyczyny mówi się przecież, że ukończenie maratonu jest niczym K2 dla Polaków.
42,195 km wokół krakowskiego Rynku
17. PZU Cracovia Maraton miał szansę być najlepiej zorganizowanym maratonem w Polsce. Na jego korzyść przemawiała przede wszystkim atmosfera (kto biegł jakikolwiek dłuższy bieg w Krakowie, np. PZU Cracovia Półmaraton, wie, że krakowscy kibice zawsze dopisują) i jedna pętla. Tak, powtarzalność trasy jest zdecydowanym wrogiem każdego biegacza. Bo kiedy po raz czwarty mija się ten sam słup z ogłoszeniem „Tanio sprzedam” i numerem telefonu, można śmiało recytować owy numer z pamięci.
Na szczęście organizatorzy biegu wzięli sobie do serca uwagi zawodników z poprzednich lat. – Cieszymy się, że znów udało się wytyczyć trasę po jednej pętli. Dla biegaczy to szczególnie ważne, bo dzięki temu nie muszą mijać dwa razy tych samych miejsc. Po długiej przerwie znów zawitają do Nowej Huty, przebiegną m.in. obok pl. Centralnego im. Ronalda Reagana. Hasło „Z historią w tle” zobowiązuje, więc od lat obowiązkowymi punktami trasy są najważniejsze krakowskie zabytki – mówił przed zawodami Krzysztof Kowal, dyrektor 17. PZU Cracovia Maratonu i Zarządu Infrastruktury Sportowej w Krakowie.
Adam Bielecki motywuje
Powyższy tekst Pędziwiatrzyca opublikowała 20 kwietnia, na dwa dni przed 17. PZU Cracovia Maraton, na łamach jednej z gazet. Tego samego dnia, na Stadionie Miejskim im. Henryka Reymana Wisły, odebrała też pakiet startowy. Wraz z nim otrzymała zaczipowany numer startowy 3714, białą koszulkę z grafiką przedstawiającą trasę biegu, izotoniki, batoniki energetyczne oraz pakiet ulotek z zaproszeniem na inne biegi. Stadion kipiał od emocji – oczy mijanych biegaczy błyszczały od podekscytowania, głowy w pocie czoła gorączkowo odliczały godziny do startu. W powietrzu czuć było bojową atmosferę.
„Do maratonu zostało 37 godzin” – napisała na Instagramie Pędziwiatrzyca.

Dzień później, wyspana i pełna animuszu, pojechała na spotkanie z Adamem Bieleckim. Czyż można lepiej zmotywować się przed spartańskim wysiłkiem aniżeli słuchaniem opowieści kogoś, kto sam przekracza granice wytrzymałości? I don’t think so. Nasz wybitny himalaista, zdobywca pięciu 8-tysięczników: Makalu, Gaszerbruma I i II, K2 i Broad Peaku, był akurat gościem Młynu Jacka w Jaroszowicach pod Wadowicami. Bielecki opowiadał o swojej drodze na szczyt. To jeden z tych sportowców, których opowieści przenoszą w czasie, których słucha się z wypiekami na twarzy, a oczyma wyobraźni i całym przemarzniętym ciałem jest się dokładnie w tej szczelinie, na tej wysokości i w tych okolicznościach. Słowem, Adam Bielecki potrafi zabrać w góry.
„Nic, co przychodzi łatwo, nie ma prawdziwej wartości” – napisał Adam Bielecki w dedykacji dla Pędziwiatrzycy.

Królewski dystans po raz pierwszy
22 kwietnia 2018 roku Pędziwiatrzyca stresowała się okrutnie, bo było to jej pierwsze podejście do pokonania królewskiego dystansu. Nigdy wcześniej, nawet na treningu, tak brawurowej odległości nie przebiegła. Nie spaliła też tylu (czytaj: dziennego zapotrzebowania dla 175 cm wzrostu) kalorii. Ale na pohybel panice uparcie wierzyła, że w koszulce z napisem „Pędziwiatry na Animuszu” prędzej czy później dotrze na metę.

42,195 km. Tyle (lub nieco mniej) kilometrów dzieli Bielsko od Czeskiego Cieszyna, Wieprz od Szczyrku, Kraków od Alwernii oraz Main Stage od Tent Stage na Openerze.
Wyposażona w buty Adidas Supernova Goretex i playlistę Spotify „pędziwiatrzyca na animuszu” z piosenkami, które miały sprawiać przyjemność podczas biegu oraz dodawać wiatru w żagle w chwilach grozy, ustawiła się w strefie startowej 4:00-4:30. Przybiła piątki z Anią i Trenerem, zerknęła w niebo, by z przerażeniem dojrzeć pełne słońce i bezchmurne niebo, a potem powtórzyła: „Nic, co przychodzi łatwo, nie ma prawdziwej wartości”. Na termometrze 13 stopni Celsjusza, temperatura odczuwalna ok. 25. Wdech wydech.
Trasa maratonu biegła właściwie wokół Rynku. Pędziwiatry wystartowały chwilę po godz. 9 z ul. Siennej, potem skierowały się na Grodzką, Podzamcze, Powiśle, Zwierzyniecką aż do Al. Trzech Wieszczów, następnie skręciły w al. Krasińskiego i przebiegły do skrzyżowania z ul. Reymonta, nawróciły na al. Mickiewicza, pobiegły al. 3 Maja, ul. Piastowską, Na Błoniach, al. Focha, Mickiewicza, ul. Konopnickiej w stronę ronda Matecznego, na którym nawróciły w stronę Zamkowej, skręciły na bulwar Poleski, Wołyński, przebiegły Ludwinowską, Rollego, bulwarem Podolskim, Zabłociem, ul. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Dekerta, Portową, Stoczniowców, Ofiar Dąbia, al. Pokoju, ul. Lema i al. Jana Pawła II aż do ronda Czyżyńskiego (tak, to już Nowa Huta), później Bulwarową, al. Solidarności, ul. Orkana, Daniłowskiego i z powrotem al. Jana Pawła II, tyle że północną stroną do ronda Czyżyńskiego, następnie ul. Lema, al. Pokoju, ul. Ofiar Dąbia, Miedzianą, bulwarem Kurlandzkim, Inflanckim, CORT-em, ul. Podzamcze, Grodzką i niepostrzeżenie znalazły się na mecie.

Mapa ze strony cracoviamaraton.pl.
Z pierwszego w życiu maratonu Pędziwiatrzyca zapamiętała: słońce, klimat tropikalny, rozgrzany asfalt w Nowej Hucie, mijających ją na 21 km rozpędzonych Kenijczyków, słońce, wzorową organizację, Piotrka krzyczącego imię Pędziwiatrzycy w okolicy ronda Matecznego (pozdrawiam serdecznie!), Julitę i Maćka przybijających jej piątki na Zabłociu (pozdrawiam serdecznie!), słońce, padających po drodze biegaczy, ostatnie dwa kilometry, słońce, chorągiewkę z liczbą 42 km na Grodzkiej, ostatkiem sił przyspieszenie przed metą, metę na Rynku i bukiecik szafirków od Mami.
A potem…Potem pamięta już tylko gratulacje i okrutnie przegrzaną głowę.

Tak wyglądała wycieńczona upałem, spuchnięta, ze łzami szczęścia w oczach Pędziwiatrzyca.

4:38:34. 17. PZU Cracovia Maraton Pędziwiatrzyca przebiegła ze średnim tempem 6:31 min/km z prędkością 9,2 km/h.

Trener na 17. PZU Cracovia Maratonie wykręcił życiówkę. 42,195 km pokonał w czasie 3:31:53, biegnąc średnio 5,1 min/km z prędkością 11,5 km/h. Ania niemal pokonała barierę czterech godzin uzyskując wynik 4:00:08.
Odpoczynek po maratonie? Regeneracja powinna potrwać kilka dni. Ale sportowe emocje były tak duże, że trzeba było się nimi podzielić. Dlatego Pędziwiatrzyca w poniedziałek poszła na siłownię, by zaliczyć tradycyjny trening cardio połączony z ćwiczeniami na mięśnie brzucha. Została też na spinning, żeby “rozruszać nogi”. A potem spała ze zmęczenia prawie cały tydzień.
P.S. Tegoroczna edycja Cracovia Maratonu była zaplanowana na 26 kwietnia. W obliczu pandemii koronawirusa organizatorzy postanowili przenieść zawody na 8 listopada. Choć to już raczej niemożliwe, Pędziwiatrzyca i tak mocno trzyma kciuki, by ta data jakimś cudem okazała się szczęśliwa.
Darłem się wtedy wniebogłosy na rondzie Matecznego, a nie przy moście Kotlarskim (no tak, blog istnieje niespełna trzy godziny, a tu już pierwsze sprostowanie 🙂 I gdy się tak darłem i patrzyłem, jak sobie biegniecie, to pomyślałem, że jak dorosnę, to też zostanę maratończykiem. Udało się półtora roku później. Dzięki za tego bakcyla!